środa, 1 lutego 2017

Opiekunka osób starszych zwiedza - Wyprawa na Gornergrad

W dniu wolnym od pracy rodzina podopiecznej sfinansowała mi kolejną całodzienną wycieczkę. Taki rodzaj napiwku za dobra pracę :)

Trasa z Gornergrad - widok na Matterhorn




                                                                                                          Listopad, 2016r.
Wyprawa na Gornergrat

Tą wyprawę rozpoczęłam o bardzo przyzwoitej porze. Z domu wyszłam ok. 7.20 i złapałam pociąg do Bern. Z Bern miałam odjazd o godz. 9.04 w kierunku Interlaken. Już całkiem dobrze orientując się na dworcach bez problemu odnalazłam mały sklepik, w którym zakupiłam okrągłe ciacho ze śliwkami (palce lizać!) za jedyne 4.60CHF. W pociągu ponownie zapoznałam się z moim szczegółowym planem podróży przygotowanym znowu przez Christiana. Tym razem celem mojej podróży był szczyt Gornergrat 3089 m npm z widokiem, jeśli pogoda na to pozwoli, na słynny Matterhorn 4478 m npm! Z uwagi na minusowe temperatury panujące o tej porze roku na tych wysokościach przygotowałam się wcześniej do tej wyprawy. Zakupiłam specjalne zimowe obuwie sportowe tzw. Wanderschuhe ( za jedyne 106 CHF po okazjonalnej cenie marki Jack Wolfskin) w Bernie oraz czapkę zimową.  Christian wyposażył mnie w kijki do wędrowania oraz pożyczył plecak. Ponieważ nie przewidziałam takich atrakcji, nie miałam w swoim skromnym bagażu potrzebnych rzeczy. Na szczęście ciepły sweter, grube rajstopy, rękawiczki i szalik były w zasięgu ręki. No i oczywiście kurtka, ale tylko do -3 st.C. Nie byłam pewna, czy to wystarczy.
Po godzinie spędzonej w pociągu dotarłam do miejscowości Visp, gdzie przesiadłam się do kolejnego pociągu jadącego do Zermatt. Kolejną godzinę spędziłam na oglądaniu okolicy przez okno oraz na pożeraniu zakupionego ciacha. Oh, ale dobre! Popiłam gorącą herbatką z termosu i szykowałam się do kolejnej przesiadki. W Zermatt było już bardzo chłodno. Cieszyłam się, że byłam dobrze ubrana. Ze stacji kolejowej było zaledwie kilka metrów do kolejki górskiej. Idąc za innymi turystami skierowałam się do kasy, aby wymienić bilet przedpłacony przez Internet na wejściówkę do kolejki Gornergrat Bahn (The Matterhorn railway). No i zaczęło się! Wielu turystów z różnych krajów zajęło miejsca w kolejce. Ja ulokowałam się przy drzwiach, tak aby można było fotografować na stacjach. Niektórzy turyści pootwierali okna, żeby móc robić zdjęcia, więc do pociągu wpadało mroźne powietrze. Była dopiero 10.30 rano i pogoda się jeszcze nie wyklarowała. Słońce miało się pokazać tylko na 1,5 h zgodnie z prognozą. Już na początku podróży rzucili się wszyscy do okien z aparatami. Krajobraz był coraz piękniejszy. Pojawiało się coraz więcej śniegu. Na jednej ze stacji zobaczyłam fajne sanie i od razu je sfotografowałam, potem przeczytałam, że można je wypożyczać i zjeżdżać na dół wyznaczonym szlakiem. Czas zleciał nie wiadomo kiedy. Przejeżdżaliśmy przez wysokie góry, małe miejscowości, piękne mosty i mosteczki oraz wijący się potok tuż przy torach. Było na co patrzeć! Gdy dotarliśmy na szczyt po 1,5 godz. jazdy w górę, byłam zauroczona widokami. Na dworcu przywitał nas wiatr, drobny śnieg sypiący w twarz i pochmurna pogoda. Wyszłam z pociągu jako jedna z ostatnich, ponieważ musiałam się dobrze przygotować do zderzenia z nową aurą. Na miejscu minus 9 st. C i trochę tajemniczo. Turyści rozsypali się w różnych kierunkach. Część poszła od razu na szczyt, ja postanowiłam najpierw się rozejrzeć. Zrobiłam trochę zdjęć i poszłam za parą Japończyków, nie mogąc się nadziwić, jak można w białych rajstopkach i adidasach wybrać się na taką wycieczkę. Młody mężczyzna też w adidasach, podtrzymywał swoja towarzyszkę na śliskiej nawierzchni. Choć było posypane żwirkiem i zabezpieczone poręczą szło im bardzo ciężko. Wyprzedziłam ich dziarsko, dumna ze swojego obuwia i kijków. Na szczycie wiało przeraźliwie, więc bez kaptura nie szło wytrzymać. Obeszłam cały szczyt, porobiłam zdjęcia, ale niewielką miałam nadzieję na zobaczenie Matterhornu z uwagi na mgły i ciemne chmury snujące się nad szczytami gór. Dodatkowym utrudnieniem był sypiący drobny śnieg. Zrezygnowana postanowiłam wracać. Większość turystów udało się już do kolejki kursującej co godzinę, ponieważ o tej porze roku zarówno restauracje jak i sklepiki z souvenirami były niestety pozamykane. Na moje i innych turystów szczęście dostęp do toalety był i to bezpłatny!
Załatwiwszy potrzebę w kibelku rozgrzałam zmarznięte ręce w ciepłej wodzie i postanowiłam zasięgnąć informacji, co do mojej planowanej wycieczki w dół do następnej stacji kolejowej o nazwie Rotenboden. Niestety w biurze Informacji Turystycznej zastałam zamknięte okienko. Już miałam zrezygnować i pójść jak pozostali turyści na stację kolejki, gdy zobaczyłam nadjeżdżający ratrak oraz dwóch mężczyzn na motorze śnieżnym. Ubrani byli w służbowe mundury. Zapytałam więc, czy można zejść na piechotę do najbliższej stacji. Czy pogoda na to pozwala? Młody, przystojny mężczyzna obejrzał mnie ciekawie od stóp do głów i powiedział, że tak, można. Jest pani odpowiednio ubrana i wyposażona. Zapytałam, czy po drodze znajdę odpowiednie drogowskazy, żeby nie zabłądzić. Powiedział żebym trzymała się śladów ratraka, a na pewno trafię. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam dumna z jego oceny w dół. Po kilkudziesięciu metrach stwierdziłam, że na horyzoncie zaczyna pojawiać się malutki skrawek błękitnego nieba. Mgła i chmury pomału ustępują nad niektórymi górami. Co jakiś czas przystawałam żeby odsapnąć. Było dość ślisko i bałam się, żeby się nie wywrócić i nie uszkodzić nie daj Boże nogi. Byłam przecież JEDYNĄ turystką na tym szlaku. Miałam też nadzieję, że przemiły młodzieniec mnie zapamiętał i w razie wypadku przyśle pomoc, żeby mnie zmiotła ze szlaku…Tak rozmyślając rozglądałam się dokoła. Spostrzegłam, że jakiś wysoki szczyt pojawił się przede mną i jest zakryty przez chmury tylko częściowo. Natychmiast wyjęłam aparat i zaczęłam fotografować. Była to też dobra wymówka, żeby częściej przystawać i odpoczywać…Niestety nie było najmniejszej możliwości żeby gdziesik przysiąść, tylko śnieg, skały i góry. No i dośnieżarki oczywiście, które co kilkanaście metrów dosięgały mnie sypkim śniegiem. Musiałam zakładać kaptur, zakrywać twarz i szybko przechodzić obok. Pomimo to, byłam za każdym razem mocno zaśnieżona. Tymczasem słonko zaczęło wychylać się z za chmurek i prażyć. Śnieg topniał na moim ubranku i byłam zmuszona się często otrzepywać, żeby wilgoć się do mnie nie dobrała. Wystarczyło mi, że śnieg wpadał mi do butów od tyłu od „piety” i wtedy robiło się nieprzyjemnie. Co jakiś czas opuszczałam nogawki spodni głębiej na buty, ale podczas marszu spodnie się przesuwały…Podczas wędrówki słonko już całkowicie wyszło z za chmur i ogrzewało mnie przyjemnie. Niestety nie mogłam zdjąć nawet kaptura, ponieważ maszyny dośnieżające co kilka metrów wypluwały całe metry sześcienne śniegu. Za to panorama w słonku była Boska. Teraz to już co kilka kroków robiłam przystanek i fotografowałam góry na tle błękitnego nieba i lśniące w słońcu szczyty. No i ten najważniejszy oczywiście MATTERHORN, sfotografowałam chyba 10 razy…
Dotarłam do jakiegoś kierunkowskazu. Wskazano dwa kierunki, ale tylko jedna droga była przetarta ratrakiem. Wybrałam wiec bez namysłu tą oznakowaną. Z uwagi na piękno przyrody i słońce, które teraz towarzyszyło mi na dobre, nie spoglądałam nawet na zegarek, pewna, że ten właśnie szlak doprowadzi mnie do najbliższej stacji kolejki. Właściwie nie martwiłam się o nic, bo plecak miałam pełen jedzenia i ciepłą herbatę w termosie. Nie zabrakło tez smakołyków, nawet tych z Polski, ponieważ syn dosłał mi niedawno do Szwajcarii za niebagatelną opłatą pocztową!
Szłam więc spokojnie, rozkoszowałam się wolnością i pięknem zupełnie obcych mi gór. Spoglądałam czasem w kierunku kolejki i myślałam, że podjęłam właściwą decyzję zejścia szlakiem do następnej stacji. Za jakimś kolejnym zakrętem pojawiła się daleko na horyzoncie stacja kolejki. No, pomyślałam, jestem już trochę zmęczona, więc fajnie, że już ją widać. Planowo wg relacji Christiana wędrówka miała mi zająć ok. 40 minut. Cos jednak mi mówiło, że idę znacznie dłużej. Nie patrząc na zegarek pomyślałam, że ja się przecież mocno ślamazarzę, bo przystaję często i dlatego wędrówka zajmuje mi więcej czasu. Ale jaka jest przyjemna!
Coś zaterkotało za moimi plecami. Stanęłam i odwróciłam się do tyłu. Acha! Nadjeżdżał motor śnieżny. Minął mnie dużym łukiem i poszybował w kierunku stacji.
Ostatnie metry przeszłam już  z oczami wlepionymi w stację kolejki, marząc o wygodnym siedzisku i gorącej kawie w restauracji. A i owszem, były aż dwie. Poszłam jednak najpierw na peron sprawdzić, o której mam pociąg, żeby nie przegapić najbliższego. Przed małą poczekalnią „rozkulbaczyłam się” na drewnianej ławce. Zdjęłam plecak, czapkę i szalik. Musiałam też przetrzepać kurtkę, bo ostatnie metry przed stacją znowu wpadłam pod maszyny dośnieżające. Sprawdziłam rozkład jazdy i ku ogromnemu zdziwieniu stwierdziłam, że jestem nie na spodziewanej stacji Rotenboden, tylko na jakiejś innej. Cholera, zaklęłam w duchu, chyba pomyliłam jednak szlaki! Wybałuszałam oczy, ale to nic nie zmieniło. Okazało się, że dotarłam do jeszcze jednej stacji niżej od tej planowanej Riffelberg!
Po krótkiej przerwie postanowiłam dowlec się jeszcze 100 m do restauracji na upragnioną kawkę. A tu niespodzianka! Restauracja zamknięta tak samo, jak ta na szczycie Gornergrat. Wróciłam więc do punktu wyjścia, tzn dojścia – na drewniana ławkę. Wyjęłam kanapeczki, termosik  w miłym słonku zajadałam. Niespodziewanie nadszedł jakiś turysta. Rozejrzał się po stacji i usiadł na sąsiedniej ławce. Chyba trochę z zazdrością patrzył jak konsumuję domowej roboty kanapeczkę. Miałam pół godziny do odjazdu pociągu. Spokojnie dokończyłam jedzenie i udałam się do malutkiej poczekalni, gdzie udało mi się znaleźć toaletę. Wróciłam na stację i przeszłam przez bramkę na peron. „Mój” turysta już czekał na pociąg. Wsiadając do pociągu rozejrzałam się za miejscem siedzącym. Na szczęście znalazłam jedno przy oknie. Pociąg był pełen turystów wracających wygodnie ze szczytu, z którego ja zeszłam niechcący aż dwie stacje niżej. Byłam mocno zmęczona, nogi dawały mi się we znaki. Niestety podróż na dół nie trwała długo, ponieważ pół drogi pokonałam na piechotę. nie mogłam więc odpowiednio odpocząć. Ledwo rozejrzałam się za jakimiś fajnymi widokami dotarliśmy do Zermatt. Było kwadrans po drugiej, więc pomyślałam, że chyba zrezygnuję z oglądania miasta i udam się w drogę powrotną. Okazało się jednak, że pociąg mam dopiero za pół godziny. Na obolałych nogach ruszyłam więc „w miasto”. Choć nie było tak mroźno jak na górze, to czuło się zimowy chłód. Nałożyłam więc czapkę i rękawiczki i pomaszerowałam główną ulicą, z postanowieniem, że niedługo zawrócę na stację. Jednak wystawy markowych, głównie sportowych sklepów zaczęły przyciągać moją uwagę. Timberland, Matterhorn Sport, Intersport, Mammut, Dorsaz Sport, Glacier, New Bayard, Balance Zermatt AG i wiele innych.
Oglądając wystawy dotarłam do ciekawych budynków, no i zaczęło się! Wyjęłam aparat fotograficzny i nie przestawałam fotografować tych przeuroczych domów, budynków, hoteli drewnianych. Architektura miasta powaliła mnie. Choć ręce drętwiały mi z zimna i powinnam już wracać na stację, żeby złapać pociąg, nie mogłam się powstrzymać przed robieniem kolejnych zdjęć. Już miałam zawrócić, a tu znowu drewniany budynek i to usytuowany na grzybach! Tak, tak jako podpórki od podstawy wylewki służyły tym budynkom ogromne grzyby. Po powrocie dowiedziałam się, że tak właśnie dawniej budowano spichrze, żeby myszy nie mogły dobrać się do składowanego ziarna i innej żywności. Niesamowicie ciekawie to wyglądało. Były też budynki wbudowane w skały, po części z kamieni i drewna. Miasto zachwyciło mnie swoja architekturą i panującą tam atmosferą. Choć do sezonu turystycznego było jeszcze daleko, każda witryna była już pięknie świątecznie udekorowana. Przed sklepami siedział czasami jakiś duży stwór. Świstak lub niedźwiedź. Wysoko na budynkach gościł często Św. Mikołaj. Jeden stał na balkonie, inny siedział wygodnie na dachu, a jeszcze innym wylegiwał się na krawędzi domu. Cudowne! Zrezygnowałam z szybkiego powrotu i postanowiłam powłóczyć się po Zermatt rozkoszując się pięknymi widokami. Miasto położone w dolinie, wśród królujących szczytów gór. Wysoko małe domki poprzylepiane do skał   przyciągały mój wzrok. Idąc dalej podziwiałam również nowoczesną architekturę elegancko wplecioną w zabytkowe budowle. No i fotografowałam dalej. Ręce miałam tak zmarznięte, że zaczęłam się rozglądać za wyprzedażą rękawiczek, ale po namyślę stwierdziłam, że problem nie leży w rękawiczkach jakie mam ze sobą, tylko w ciągłym ich zdejmowaniu. Nie można przecież robić dobrych zdjęć w rękawiczkach, a ja wciąż fotografowałam. Moją uwagę przyciągnęłam dobiegająca z za rogu muzyka i śmiech dzieci. Podążyłam tym śladem. Po chwili ukazało mi się piękne lodowisko i dzieci jeżdżące na łyżwach. W okolicy zobaczyłam również inne obiekty sportowe, typu korty tenisowe, boisko do piłki nożnej itp. Spojrzałam na zegarek i postanowiłam wracać. Na dworzec dotarłam pełna nowych wrażeń i pod urokiem tego miasta. Och, chyba mogłabym tu zamieszkać…

Postanowiłam ogrzać się w przydworcowej restauracji, bo pociąg miałam dopiero za 20 minut. Skorzystałam z toalety i zamówiłam zasłużoną Latte Machiatto. Z żalem patrzyłam na miasto pogrążające się w zapadającym zmroku i żegnałam je po woli. W pociągu na szczęście nie było tłoku, więc pozwoliłam sobie na zdjęcie butów. Szybko zmorzył mnie sen. Spałam dobre 40 minut. Ponieważ z Zermatt wyjechałam z opóźnieniem o 16.45, sprawdziłam na moim planie o której godzinie dotrę do Visp, żeby się przesiąść na inny pociąg. Miałam szczęście, o 17.57 odjeżdżał pociąg w kierunku Bern. Do Bern dotarłam po 19.00, bo pociąg miał kilkuminutowe opóźnienie, za które uprzejmie przepraszano w trzech językach. Z Bern szybciutko złapałam S-Bahn do Boll_Utzingen  i w domu u podopiecznej czekała na mnie już gorąca kolacja. Wymarzony gorący rosołek, po całym dniu na kanapkach. Oczywiście podczas kolacji, z którą na mnie czekali, musiałam szczegółowo opowiedzieć o mojej wycieczce.
Zermatt, zabytkowy spichsz
Zermatt, centrum

Zermatt_zabytkowe budownictwo



Zermatt

Gornergrad

1 komentarz:

  1. Piękne widoki :). Obecnie sama szukam ofert pracy jako opiekunka https://www.carework.pl/praca/opieka-niemcy/ w Niemczech. Z tego co widzę dobra znajomość języka niemieckiego w takiej pracy to podstawa i będę musiała rozejrzeć się za jakimś dobrym kursem językowym. Na razie mam opanowane tylko podstawy.

    OdpowiedzUsuń